Andrzej Mytych: Mam dzisiaj przyjemność rozmawiać z Wojciechem Włochem. Jest on pastorem Kościoła Jezusa Chrystusa i przewodniczącym kolegium Kościoła Bożego w Polsce. Chciałbym wykorzystać tą możliwość i porozmawiać o przywództwie. Masz już ponad dwudziestoletnie doświadczenie w przywództwie, szczególnie w kościele. Powiedz mi, czym według Ciebie jest przywództwo i jaka jest jego rola w kościele?
Wojciech Włoch: Dla mnie jest tym, o czym mówi to słowo, przywództwo oznacza przewodzić. Ktoś, kto jest przywódcą wie dokąd idzie i wie dokąd chce poprowadzić ludzi.
Przywództwo wiąże się z tym, że wiem do czego Bóg mnie powołał. Wiem, jaki otrzymałem od Niego mandat, zlecenie, wizję i dlatego znam kierunek.
Pierwsza rzecz jaka konstytuuje przywódcę jest znajomość kierunku, znajomość tego gdzie chce się dojść i dokąd poprowadzić ludzi.
Drugą rzeczą jest to, że człowiek jest w stanie zgromadzić ludzi wokół tej wizji.
To są dla mnie dwie cechy, które konstytuują przywódcę. Możemy mówić o charakterze, różnych darach, talentach, czy zdolnościach, ale dla mnie te dwie cechy są podstawowe, żeby zacząć rozmowę o przywództwie.
A.M.: Zapewne wiele nauczyłeś się o przywództwie, ale jaka jest główna lekcja?
W.W.: Moja droga w przywództwie, w kościele i chrześcijaństwie jest podobna do drogi wielu innych przywódców, ludzi, których Bóg powołał do służby na przełomie lat 80. i 90. Mieliśmy bardzo wiele idei, entuzjazmu, marzeń, nie za dużo mądrości i niestety byliśmy bardzo samotni. Z jednej strony trudno było nam znaleźć przywódców starszych wiekiem, doświadczeniem, którzy zadawaliby sobie podobne pytania, jakie my sobie zadawaliśmy. Młodzi studenci, ludzie funkcjonujący w świecie akademickim, którzy borykali się z przemianami społecznymi starali się odpowiedzieć na pytania związane z życiem i przyszłością.
Tym, co utrudniało nam znalezienie mentorów czy ojców duchowych było to, że wywodząc się z katolickiej odnowy charyzmatycznej, w momencie kiedy zacząłem funkcjonować w świecie protestanckim byłem bez przeszłości, bez tradycji, nie miałem pytań związanych z czymś, co trzeba było zreformować. Pojawiały się pytania o przyszłość i to była ta podstawowa trudność. Stąd bardzo wiele lekcji musiałem przerabiać na sobie i na ludziach, którzy byli pod moją opieką. To było bardzo bolesne.
Myślę, że to jest najboleśniejsza lekcja, kiedy nie ma możliwości skorzystania z doświadczenia, z porady, z mądrości kogoś kto był przed nami i poszedł dalej. Wiąże się to z tym, że często młodzi ludzie mają przekonanie, że są w stanie zmienić świat, że złapali Pana Boga za nogi.
Nie było atmosfery więzów wielopokoleniowych. To w szczególny sposób uwrażliwia mnie dzisiaj na to, że moją odpowiedzialnością jest zwracanie uwagi na następne pokolenie, na wyciąganie ręki i poszukiwanie liderów, młodych liderów, przywódców oraz stawanie w miejscu, gdzie mogę być ich doradcą, aby oni nie musieli przerabiać tych samych bolesnych lekcji.
Myślę, że bardzo ważnym w przywództwie jest aby przekaz pokoleniowy miał miejsce w rzeczywistości fizycznej i duchowej.
A.M.: Jeżeli miałbyś te lekcje przekuć w krótkie wskazówki, to jak one by brzmiały?
W.W.: Jeśli to miałyby być krótkie wskazówki, to jak powiedział kiedyś Sherman Owens – „Jedyna możliwa droga na skróty to jest możliwość uczenia się na czyichś błędach”. Więc jeśli ktoś jest młodym przywódcą to nieprzecenionym skarbem jest znalezienie kogoś doświadczonego, kto mógłby być wsparciem, kto otworzyłby swoje życie oraz serce i pozwolił uczyć się na własnych błędach, doświadczeniach.
Księga Przypowieści mówi o tym, że prawdziwa mądrość polega na tym, że nie tylko jestem otwarty na korektę, ale wręcz poszukuję korekty. To pomaga uniknąć bardzo wielu błędów i pomoże osiągnąć sukces w wizji, powołaniu, które pochodzi od Boga.
A.M.: Powiedz mi, jakie błędy popełniłeś w przywództwie?
W.W.: Myślę, że moim największym błędem było to, że często zapraszałem do współpracy zdolnych ludzi, wobec których zapalała mi się czerwona lampka. Mimo iż byli utalentowani, to nie widziałem w nich wiernej postawy, czy też pełnego oddania. Pojawiały się też bardzo poważne braki w charakterze i w postawach.
Myślę, że to jest błąd, który popełnia bardzo wielu młodych liderów, jak również wielu pastorów małych kościołów. Kiedy przychodzi ktoś utalentowany, pojawia się myśl, że ten człowiek pomoże zrobić coś wielkiego. Niestety muszę powiedzieć, że w każdym przypadku kończyło się to bardzo dużym rozczarowaniem, a często kryzysem w kościele.
Lekcja, którą z tego odebrałem jest taka, że ludzie, których Bóg powołuje często nie wydają się osobami najodpowiedniejszymi do danej służby, a w rzeczywistości Bóg czyni niesamowite rzeczy przez ich ręce. Myślę, że potrzebujemy inaczej spojrzeć na ludzi, których Bóg stawia na naszej drodze.
Kiedyś powiedziałem w naszym kościele, że gdybym był na miejscu Jezusa i otrzymałbym zlecenie od Boga, że mam wybrać sobie uczniów to poszedłbym do Jerozolimy, do najlepszych szkół teologicznych i postarałbym się tam znaleźć najlepszych studentów. Nigdy nie poszedłbym na tereny zamieszkałe przez ludzi, którymi pogardzano, uważano za prostaków, odstępców. Jezus patrzył zupełnie inaczej.
Pamiętam też taką lekcję, która bardzo mi pomogła, kiedy byłem w szkole biblijnej. Jeden z naszych wykładowców był 25 lat pastorem. Bóg powołał go do pracy misyjnej, poszedł do szkoły biblijnej chociaż miał piątkę dzieci. Było to dla niego bardzo duże wyzwanie. Kiedy modlił się co ma zrobić, Bóg powiedział, że chce, aby pojechał do Jugosławii głosić Ewangelię. To był czas kiedy kończyła się tam wojna. Wtedy ten pastor pomodlił się i zapytał Boga: Boże, czy nie masz kogoś lepszego? Bóg odpowiedział: Mam wielu lepszych od ciebie, ale tylko ty jesteś gotowy iść.
To mi pokazało, że Bóg ma całkiem inne kryteria, kiedy wybiera ludzi do służby i myślę, że to jest lekcja, której warto się nauczyć, zwłaszcza kiedy się przewodzi kościołowi.
A.M.: Jak ona brzmi jednym zdaniem?
W.W.: Szukaj ludzi wiernych, bardziej niż utalentowanych.
A.M.: Odpowiedz mi proszę na jeszcze jedno pytanie. Jeżeli Bóg pozwoliłby Ci zacząć przywództwo jeszcze raz, cofnąłby Cię o 25 lat, co byś zrobił inaczej?
W.W.: Nie jest łatwo odpowiedzieć na takie pytanie. Jestem z wykształcenia historykiem. Pamiętam pierwsze zajęcia na studiach. Profesor Krawczuk, słynny specjalista od historii starożytnego Rzymu powiedział: Historyk nigdy nie może gdybać co by było gdyby.
Jeśli zaczynałbym jeszcze raz z takim stanem świadomości, jaki miałem wtedy, to myślę że postępowałbym tak samo. Ale gdybym miał troszkę więcej mądrości, którą mam dzisiaj starałbym się przede wszystkim szukać mentorów, szukać wsparcia, ludzi, którzy mieliby prawo mówić do mojego życia, na których byłbym otwarty. To jest coś, czego potrzebuje każdy lider.
Jest coś takiego, co nazywa się samotnością przywódcy. Doświadczamy różnego rodzaju presji, dylematów, wątpliwości i nie zawsze możemy się tym podzielić z członkami kościoła. Nie dlatego, że nas nie zrozumieją, ale dlatego, że czasami ciężko jest te rzeczy wyrazić. Relacje z innymi przywódcami, pastorami są bardzo ważne.
Jeśli miałbym zachęcić przywódców, to chciałbym zachęcić ich do relacji z innymi przywódcami, do relacji z ludźmi, którzy są w podobnym miejscu lub dalej, aby się od nich uczyć oraz do relacji z młodymi przywódcami, aby ich wspierać i im pomagać.
A.M.: Dziękuję za rozmowę.
0 komentarzy