Każdy człowiek, który przychodzi do Boga cierpi na pewne dysfunkcje i choroby duszy. Takimi dysfunkcjami może być uzależnienie, odrzucenie, gorycz, krytykanctwo, niskie poczucie wartości, kompleksy, narcyzm, fobie, życie w chorobliwym strachu itp. Niektóre z nich, bardzo szybko, w procesie naśladowania Chrystusa są wydobywane na powierzchnię i oczywistym jest, że trzeba coś z nimi zrobić, bo przeszkadzają w rozwoju duchowości, osobistym wzroście, a także w budowaniu życia i relacji międzyludzkich. Są jednak takie dysfunkcje i choroby duszy wplecione tak głęboko w naturę człowieka, że często nawet przez wiele lat są zupełnie nieuświadomione. Co więcej, niektóre wewnętrzne patologie w środowisku chrześcijańskim znajdują dla siebie podatny grunt i podszywają się pod to, co zdrowe. W ten sposób jeszcze bardziej ukorzeniają się w duszy człowieka i sieją zniszczenie. Taką dysfunkcją jest na przykład perfekcjonizm dysfunkcjonalny. Ukrywa się on często pod pragnieniem jakości, efektywności, standardów i poprawności teologicznej. I choć rzeczy te są dobre i zdrowe, to już sam perfekcjonizm wcale takim nie musi być.
Po dwudziestu latach chodzenia z Chrystusem uświadomiłem sobie, że jestem perfekcjonistą dysfunkcjonalnym. Od dłuższego czasu to podejrzewałem, nie zdawałem sobie jednak sprawy z tego, jak ta dysfunkcja w moim życiu jest zaawansowana. Zacząłem też dostrzegać, jak wielki negatywny i ograniczający wpływ miał ten rodzaj perfekcjonizmu na moje życie. Było to dla mnie mocne odkrycie.
Ostatnio bardzo uważnie przeczytałem książkę na temat perfekcjonizmu.* Zdumiała mnie ona. Przez całą lekturę czułem się tak, jakbym czytał o sobie samym; tak, jakbym dostrzegł samego siebie w zwierciadle i po raz pierwszy mógł się sobie uważnie przyjrzeć.
Jako coach i konsultant pracuję z perfekcjonistami. Myślę, że 90% moich klientów to perfekcjoniści, z czego zdecydowana większość to perfekcjoniści dysfunkcjonalni. Jednym z powodów, być może nieuświadomionym, dla których szukają pomocy u takich osób jak ja, jest pragnienie, aby uczynić swoje życie i pracę jeszcze doskonalszą.
Czasami latami można nie dostrzegać swoich dysfunkcji i chorób duszy
Dzisiaj wydaje mi się to zdumiewającym: Jak mogłem pomagać perfekcjonistom dysfunkcjonalnym, nie zdając sobie sprawy z tego, że sam jestem perfekcjonistą dysfunkcjonalnym? Z pewnością nie myli się Słowo Boże utrzymując:
Podstępne jest serce, bardziej niż wszystko inne, i zepsute, któż może je poznać?
Jeremiasza 17:9
Łatwo jest latami nosić w sobie dysfunkcje, choroby duszy, mając poważne rysy na swoim charakterze, a przy tym zupełnie nie zdając sobie z nich sprawy, albo nie chcąc tej prawdy dopuścić do siebie. Serce człowieka jest zepsute i sami nawet nie zdajemy sobie sprawy z tego, na ile jest zepsute. To wie tylko Bóg. Jeśli chcemy rozpocząć proces wewnętrznego zdrowienia, najlepiej od razu zwrócić się o pomoc do Boga. On wie, w jakich obszarach potrzebujemy przemiany i dzięki Jego łasce możemy się przeobrazić w takiego człowieka, jakim pragniemy być.
Jeśli otworzysz się na Boże działanie w swoim sercu, to On stopniowo poprowadzi cię przez proces wewnętrznych przemian i wydobędzie z ciebie tę osobę, którą powinieneś się stać.
Odkrycie przykrej prawdy o sobie najczęściej jest nieprzyjemne, ale to początek w zdrowieniu i w pracy nad tym, aby stać się lepszym człowiekiem
Czy zdajesz sobie sprawę ze swoich wewnętrznych wykrzywień, zaburzeń, dysfunkcji i chorób duszy? Czy są w tobie jakieś obszary, które wymagają twojej świadomej pracy?
Nie chodzi tutaj o to, aby szukać w sobie rys, których nie ma, ale aby próbować łamać i spiłowywać kolce, które kłują w oczy, i ranią nas i wszystkich wokół.
W tej kwestii mamy dwie skrajności. Na jednym biegunie są perfekcjoniści, którzy są boleśnie świadomi wszystkich swoich niedoskonałości, a nawet widzą w sobie kolce, których w nich nie ma. Natomiast na drugim biegunie mamy osoby, które nie widzą żadnych swoich rys na charakterze; nie dostrzegają potrzeby, aby nad sobą pracować. Czasami nawet zdarzają się ludzie, którzy uważają, że tak naprawdę oni nie mają kolców (tzn. są doskonali, święci itp.), ale najczęściej to jeżozwierze, które ranią otoczenie.
Uświadomienie sobie prawdy, że jestem perfekcjonistą dysfunkcjonalnym i uznanie jej za fakt, było dla mnie przykre, ale pomogło mi zmierzyć się z moim niezdrowym perfekcjonizmem i coś zrobić z tą rysą na moim charakterze. W wyniku pracy nad przezwyciężeniem perfekcjonizmu dysfunkcjonalnego zmieniłem się najpierw ja, a potem, w ciągu kilku lat całe moje życie.
Życiowa lekcja
Każdy człowiek, który przychodzi do Chrystusa cierpi na jakieś dysfunkcje i choroby duszy. Często są one tak mocno zespolone z jego osobowością i ukryte za różnymi mechanizmami, że nie jest ich świadomy. Ważnym jednak jest, aby te rzeczy w sobie stopniowo rozpoznawać i minimalizować, lub zupełnie wykorzenić. Ten proces wnosi do naszego życia uzdrowienie i uwolnienie.
Zastanów się
- Czy zgadzasz się z tym, że każdy człowiek, który przychodzi do Boga cierpi na pewne dysfunkcje i choroby duszy?
- Jakie są twoje dysfunkcje i choroby duszy, które powinieneś zminimalizować, lub zupełnie wykorzenić? Jak możesz tego dokonać?
- Czy udało ci się rozprawić z jakimiś dysfunkcjami i chorobami duszy? Jak tego dokonałeś?
- Dlaczego ważnym jest, aby rozpoznawać dysfunkcje i choroby duszy, a potem pracować nad ich przezwyciężeniem?
Photo credit: Wojciech Łuczak
* Malwina Huńczak, Przekleństwo perfekcjonizmu. dlaczego idealnie nie zawsze oznacza najlepiej, Samo Sedno, Warszawa, 2014.
Wspaniały, szczery tekst. Andrzeju! Dziękuję Ci za Jego napisanie. Mocno współgra z moja książką o ludziach „zabunkrowanych” pt. Zabunkrowani. O chorobach duszy. Prawda jest taka, że wielu ludzi, którzy weszli na drogę przemiany zaczynają zdawać sobie sprawę, jak wiele dysfunkcji wynieśli z dysfunkcyjnych rodzin. Proces przemiany zaczyna się wraz z prawdą i łaską, jaka wkroczyła do ich życia w osobie Jezusa Chrystusa. Bez łaski nie mielibyśmy siły skonfrontować się z bolesną prawdą o zranieniach naszej duszy. Lecz łaska pozwala nam stawać w prawdzie o sobie, by porzucić „kłamstwa” i dysfunkcje, którymi zabezpieczaliśmy się przed kolejnymi cierpieniami. To jest czas dojrzewania.
Są wszakże i tacy, którzy nie chcą dojrzeć, gdyż boją się bólu dojrzewania. Pozbawiają się w ten sposób możliwości wyjścia z osobistych bunkrów, by zasmakować chwalebnej wolności dzieci Bożych.
Elżbieta, dziękuję za podzielenie się swoimi myślami. To ciekawe, że dojrzewanie [również w Chrystusie] polega na przezwyciężeniu dysfunkcji. Na szczęście, tak jak wspomniałaś, Bóg daje nam łaskę do zmierzenia się z tym wszystkim, co jest w nas „wykrzywione”. Jestem też wdzięczny Mu za to, że nie pokazuje nam od razu wszystkich naszych wykrzywień, odbudowuje nas stopniowo.