Gdy miałam 10 lat podczas oglądania telenowel meksykańskich, nie wiadomo skąd i dlaczego, pojawiła się we mnie myśl:
Któregoś dnia będę mieszkać w Hiszpanii!
Było to dla mnie tak realne, że nie miałam żadnego problemu mówić o tym ludziom dookoła. Ci, którzy mnie znają wiedzą, że dość często im to oznajmiałam.
Niestety jako dziecko, a później nastolatka, miałam marne szanse na taką wyprawę. Przez wiele lat zmagałam się z różnymi chorobami. Spędziłam chyba więcej czasu w szpitalu niż w domu. Nadzieja na podróż poza moje rodzinne miasto była wręcz złudzeniem. Ale to marzenie wciąż tam było, żywe i tak samo gorące jak na początku…
W wieku 17 lat poznałam Boga i w ciągu krótkiego czasu zostałam uzdrowiona ze wszystkich moich dolegliwości. Wtedy zaczęłam pytać Go, czy to marzenie o Hiszpanii jest także Jego marzeniem. Ale On milczał. Biegałam od proroka do proroka w nadziei, że usłyszę jakieś słowo potwierdzenia. Ale On milczał…
Aż do dnia moich dwudziestych urodzin. Podczas porannej modlitwy, w momencie najmniej oczekiwanym, usłyszałam w sercu głos mówiący mi, że wkrótce pojadę do Hiszpanii. Na potwierdzenie tego dostałam słowo z listu do Rzymian, który właśnie czytałam. Byłam w ogromnym szoku, odkrywając, że w Biblii jest cokolwiek napisane o tym kraju.
I tak zaczęło się spełniać moje marzenie o Hiszpanii. Nikogo w tym kraju nie znałam, nie mówiłam po hiszpańsku, ale Bóg przygotował dla mnie drogę, na której jestem do dzisiaj. Dwa tygodnie po otrzymaniu słowa, poznałam pewną dziewczynę, dzięki której udało mi się wyjechać jako wolontariuszka do szkoły chrześcijańskiej w Deni. Tam po raz kolejny otrzymałam potwierdzenie, że Hiszpania jest moim przeznaczeniem. Po upływie trzech miesięcy postanowiłam przylecieć do Polski tylko po to, by spakować resztę rzeczy, pożegnać się z bliskimi i wrócić do mojej Ziemi Obiecanej. Niestety Bóg mnie zatrzymał, mówiąc: Wcale ci nie powiedziałem, że to już teraz! Drzwi możliwości się zamknęły i zostałam w Polsce. Było to dla mnie ogromnym ciosem. Wtedy odstawiłam na bok moje marzenie, zajmując się czymś, co było dla mnie bardziej zrozumiałe i namacalne.
Po 5 latach Bóg znów zaczął mnie bombardować Hiszpanią. Byłam już wtedy mężatką, a to samo marzenie było w sercu mojego męża. Zdecydowaliśmy się wyjechać. Nie mieliśmy ani pracy, ani mieszkania. Wielu nam odradzało wyjazd ze względu na kryzys w Hiszpanii, ale czuliśmy, że to jest właśnie nasz czas. I tak przyjechaliśmy do Alicante, później do Walencji, by ostatecznie wylądować w Sewilli, w mieście o którym długo marzyliśmy.
Nie było łatwo. Przez prawie rok nie mieliśmy pracy, ani żadnych stałych dochodów. Był nawet taki moment, kiedy myśleliśmy, że się pomyliliśmy i będziemy musieli wracać. Ale w tych najciemniejszych chwilach mogliśmy zobaczyć, jak Bóg ma moc czynić cuda i otwierać drzwi możliwości przed nami. Z każdym dniem pojawiały się nowe marzenia w związku z tym, co mielibyśmy tu robić. Nie znaliśmy nikogo, a dziś w Sewilli mamy cudowny kościół, przyjaciół, pracujemy wśród ubogich i widzimy, że warto było wyruszyć poza strefę swojego komfortu.
Wiem, że marzenia się spełniają tylko wtedy, gdy w momencie rozpoznania właściwego czasu i pomimo naszego strachu, stawiamy kroki wiary. Jedno jest pewne, na tej drodze nie jesteśmy sami.
Photo credit: Justyna Świątek
0 komentarzy