Ostatnio postanowiłem przeprowadzić wywiad z moją znajomą, Agnieszką Kurczewską, która doświadczyła ciekawego zwrotu w życiu, w wyniku, jak wierzy, pewnej szczególnej modlitwy do Boga.
Andrzej Mytych: Historia Twojej modlitwy jest dla mnie niezwykle interesująca, postanowiłem więc ją spisać. Opowiedz mi o niej.
Agnieszka Kurczewska: To nie była jedna prośba modlitewna wypowiedziana do Boga. Przed pamiętnym dla mnie latem 2012 roku całymi miesiącami, z miejsca rozpaczy, w którym wtedy byłam błagałam Boga, aby coś się w moim życiu zmieniło. Rozpaczliwie potrzebowałam zmiany.
A.M.: Dlaczego taka dramatyczna modlitwa?
A.K.: Prosiłam Boga o zmiany, ponieważ zatrzymałam się, a tak naprawdę zaczęłam się cofać. W rzeczywistości, to chyba nic nie osiągnęłam i zaczęło mi to nad wyraz ciążyć. Miałam napięte relacje z bliskimi. Prowadziłam bez większego sukcesu zakład krawiecki, ale praca mnie nużyła. Naprawdę nie lubiłam tego, co robiłam. Było coraz gorzej.
Biedowałam. Moje życie osobiste stało w miejscu. Ugrzęzłam we wszystkich aspektach życia i nie potrafiłam sama wyrwać się z tego marazmu. Moje życie było jedną wielką, bezkresną pustynią. Prażące słońce, żadnej oazy, przez cały czas rozpalonym piachem w oczy i piasek w zębach. Katastrofa. Doświadczałam porażki za porażką, rozczarowania za rozczarowaniem. Nie potrafiłam przełamać złej passy, więc błagałam Boga o zmianę, ale nie tylko mojego zewnętrznego życia. Prosiłam Go, aby we mnie coś pękło, abym doświadczyła wewnętrznej przemiany. W głębi serca czułam, że najpierw muszę się zmienić, aby mogło zmienić się moje życie, ale nie potrafiłam sama tej zmiany wypracować.
A.M.: Rozumiem, że po tej modlitwie do Twojego życia faktycznie przyszła zmiana – w Twojej miejscowości miała miejsce powódź i zniszczyła cały Twój majątek.
A.K.: Tak, dokładnie 6 lipca 2012 roku Olszynę nawiedziła powódź. Zabrała ze sobą cały dorobek mojego życia. Mieszkałam wtedy z córką w niskim, parterowym mieszkaniu, które wynajmowałam. Woda przyszła nagle i zniszczyła wszystko.
Na parterze, w budynku naprzeciw mojego mieszkania był mój warsztat krawiecki, w którym miałam sześć maszyn, żelazka barowe, materiały w belkach, skóry. Z córką uciekłam na pierwsze piętro domu, w którym mieszkałyśmy i bezradnie obserwowałam jak woda w jednej chwili odbiera mi cały majątek, a także zalewa miejsce pracy i niszczy narzędzia, które na co dzień wykorzystywałam, aby zarabiać na chleb. Mój zakład był skromny, ale stworzyłam go od podstaw w oparciu o własną, ciężką pracę.
A.M.: Spróbujmy to podsumować. Modliłaś się do Boga, aby przyszła zmiana do Twojego życia, no i przyszła powódź, która odebrała Ci cały majątek oraz zniszczyła wyposażenie firmy. To raczej wygląda mi na zniszczenie Twojego życia, a nie odbudowanie go. Prosiłaś Boga o pozytywną zmianę, a doświadczyłaś nieszczęścia – wszystko straciłaś.
A.K.: Dlaczego ująłeś to tak negatywnie? Wcale tak tego nie odebrałam. Gdy to się wydarzyło wiedziałam, że Bóg wykorzysta to nieszczęście, aby w moim życiu mogły nastąpić pozytywne zmiany. Całymi miesiącami przed powodzią błagałam Go, aby coś się stało, aby w końcu zamknął się ten rozpaczliwy rozdział mojego życia, który ciągnął się przez długi czas i właśnie wraz z powodzią się zamknął. Utrata majątku stała się dla mnie szansą na rozpoczęcie kolejnego, lepszego rozdziału życia.
Gdy następnego dnia przyjechał mój pastor, aby mnie pocieszyć i zobaczyć co słychać, powiedziałam mu: Bóg dał, Bóg wziął. Na to odpowiedział: Nie mów tak, nie interpretuj tak tego zdarzenia.
Ale ja tak czuję – powiedziałam – Nie żywię żadnej złości do Boga. Wiem, że oczyścił mnie w ten sposób z brudu starego życia.
Odebrałam to jako obietnicę czegoś nowego, lepszego. Pojawiła się u mnie nadzieja, że właśnie teraz wmiesza się On w moje żałosne życie i uczyni je dobrym i satysfakcjonującym.
A.M.: Co stało się potem?
Potem było ciężko. Trudno było wynająć w Olszynie suche mieszkanie, które nie byłoby popowodziowe, byłam więc zmuszona mieszkać przez jakiś czas z mamą.
Nie wiedziałam, co będzie dalej, ale byłam zdeterminowana, aby wprowadzić pozytywne zmiany. Podjęłam decyzję, że zamieszkam w nowym, pięknym, suchym mieszkaniu, którego nie zaleje żadna powódź. Podjęłam też decyzję, że zmienię kierunek mojej kariery zawodowej, aby robić rzeczy, które będą sprawiać mi satysfakcję. Nie chciałam więcej wykonywać pracy, która będzie mnie nużyć. Szkoda życia.
Na krótko po powodzi obudziłam się rano z silnym przeświadczeniem, że potrzebuję żelazka. To było zupełnie irracjonalne. Nie miałam niczego. Ani mebli, ani ubrań, ani naczyń, a tu pojawia się silna potrzeba posiadania żelazka. Myślę sobie: Po co mi żelazko? Przecież nie mam nawet ciuchów! Jednak chęć posiadania żelazka była tak silna, że w końcu zaczęłam się zastanawiać nad tym, gdzie mogę je dostać? Przyszedł mi do głowy tylko Caritas i tam się udałam. Było mi głupio, ale w końcu przemogłam się i weszłam do środka.
Kobieta, która tam była zapytała: Co pani potrzebuje?
Proszę panią, – powiedziałam nieśmiało – potrzebuję żelazko.
Popatrzyła na mnie uważnie i powiedziała: Wie pani co? W nocy śniło mi się, że jakaś kobieta przyjdzie do mnie po żelazko i mam je dla niej naszykować. Więc przyszykowałam i cały dzień na nią czekam. To dla pani – i wręczyła mi to, o co prosiłam. Do domu pomaszerowałam z żelazkiem, a także z mikserem, robotem kuchennym i filiżankami.
W prezencie od przyjaciół dostałam porządną maszynę z owerlokiem. Był to początek pozytywnych przemian. Ten prezent od ludzi zachęcił mnie, aby ufać Bogu. Postanowiłam, że się nie poddam i nie tylko odbuduję swoje życie, ale jeszcze podniosę je na wyższy poziom.
A.M.: Czy coś się w Twoim życiu zmieniło?
A.K.: Tak, odnalazłam radość w pracy zawodowej, poprawiły się moje relacje z bliskimi. Wprowadziłam się też do nowego, suchego mieszkania na pierwszym piętrze w nowo wybudowanym domku na górce. Tej nieruchomości nie zaleje żadna powódź. Dzięki Bożej łasce całe mieszkanie wyposażyłam w rzeczy lepsze niż te, które miałam przed powodzią.
Ale to wszystko nie jest najważniejsze. Najistotniejsze jest to, że zaczęłam się zmieniać. Polepszyło się moje życie duchowe, pojawiła się wdzięczność. Bóg zaczął dotykać mojego serca. Jestem daleka od doskonałości, ale pracuję nad sobą. Rozumiem, że tak naprawdę trwała i rozwijająca się pozytywna przemiana w życiu jest wynikiem trwałej i rozwijającej się przemiany serca. Jeśli człowiek się zmieni, to całe jego życie ulegnie zmianie. Taki jest początek.
Tak teraz wygląda moje życie. Wyruszam w kierunku mojej Ziemi Obiecanej i mam nadzieję, że kiedyś tam dotrę. Jestem przepełniona nadzieją. Spodziewam się tego, co najlepsze.
A.M.: Gdy patrzysz się wstecz na te wszystkie wydarzenia, czego uczą Cię one o życiu?
A.K.: Nauczyły mnie one kilku rzeczy.
Po pierwsze, zrozumiałam, że nie ma sensu za bardzo przywiązywać się do rzeczy materialnych, które posiadamy. Dzisiaj je mamy, jutro życie może je nam odebrać, ale to nie jest problemem. Rzeczy to tylko rzeczy. Zawsze je można zastąpić nowymi, nawet lepszymi.
Po drugie, te doświadczenia uczyniły mnie osobą bardziej wrażliwą na innych. Wcześniej byłam zamknięta, trzymałam ludzi na dystans, trudno było mi wyrażać uczucia. Teraz jestem bardziej otwarta. W różnych sytuacjach, których doświadczam nie uciekam, ale próbuję wyrażać to, co myślę.
Po trzecie, zrozumiałam, że nie chcę budować życia i biznesu samodzielnie. Przed powodzią pracowałam sama, a teraz chcę pracować z innymi. Pragnę być częścią zespołu i wspólnie z innymi tworzyć wartościowe rzeczy.
Photo info: unsplash.com, Thanun Buranapong
i moja opowieść o moim życiu jest podobna…bo Wieża Babel musi zostać zniszczona aby narodziło się nowe życie…nie ma innej drogi do szczęścia.
Pozdrawiamy.