Copyright © Instytut Rozwoju DIDASKALOS 2013
Wszystkie prawa zastrzeżone. `
<DO GÓRY
Wszystkie prawa zastrzeżone. `
Moja służba dla dzieci rozpoczęła się dość dziwnie, bo wcale nie wyrosła z wielkich marzeń, ani ogromnej pasji służenia następnemu pokoleniu. Wszystko zaczęło się od wypełnienia miejsca potrzeby, tak po prostu. Zostałam poproszona o zajęcie się tematem uwielbienia u dzieci. Byłam częścią zespołu uwielbienia, więc moja liderka zaproponowała mi, abym zobaczyła, jak to jest z tymi najmłodszymi w Kościele. I podjęłam się prowadzenia uwielbienia wśród dzieci. Okazało się, że wcale nie jest to takie proste zadanie, jakie mogłoby kojarzyć się ze stereotypowym obrazkiem „słodkich dzieciaków”. Zobaczyłam, że to ogromne wyzwanie, zważywszy na to, że nie wyobrażałam sobie, aby właściwym było samo odśpiewanie piosenek. Okazało się, że oprócz poprowadzenia po prostu ładnego śpiewania nie miałam pojęcia jak to zrobić, żeby dzieciaki, tak jak dorośli mogli spotkać się podczas uwielbienia z Bogiem.
Największym wyzwaniem w wychowaniu dzieci jest dla mnie to, że wiedza i doświadczenie, które zdobywa się w tym procesie szybko się dezaktualizują. Bo na przykład masz dwulatka, czegoś się nauczyłeś o wychowywaniu i zarządzaniu nim, a tu nagle przepotwarza się w trzylatka i całe twoje doświadczenie bierze w łeb – zmienił się – a ty musisz na nowo uczyć się, poznawać go, dostosowywać.
Potem myślisz, że z drugim dzieckiem będzie łatwiej, bo czegoś się już nauczyłeś, ale ono jest zupełnie inne niż to pierwsze, więc nie możesz go wychowywać tak samo. Zaczynasz uczyć się go na nowo i odkrywać metody wychowawcze, które są dla niego odpowiednie.
A potem pojawia się inna płeć. To zupełnie przewraca ci całe doświadczenie, które do tej pory nabyłeś. Zmieniają się kolory, zabawki, książki, filmy i bohaterowie. Zupełnie inny sposób spędzania czasu, inne nastroje i inne przyciski do naciskania.
Jednak chyba najbardziej interesującym okresem dla rodzica jest moment, w którym jego dziecko staje się nastolatkiem.
Jakiś czas temu miałem możliwość porozmawiać z pastorem Mirosławem Szatkowskim na temat budowania rodziny. Zapraszam do posłuchania podcastu.
Andrzej Mytych: Dziękuję Ci Mirosław za wyrażenie chęci na rozmowę. Chciałbym zadać Ci parę pytań na temat ojcostwa. Jesteś ojcem pięciorga dzieci. Opowiedz mi o swoich dzieciach.
Mirosław Szatkowski: Jednym z najciekawszych odkryć dla mnie było to, że to rzeczywiście piątka dzieci, a każde z nich takie inne! Często z żoną zastanawialiśmy się, jak to jest możliwe? Oznacza to, że w stosunku do każdego trzeba stosować inną drogę, inne sposoby. To jest naprawdę zdumiewające!
Kiedy księżniczka pojawiła się na świecie, otworzyła swoje jasne oczy i spojrzała: spokojnie, uważnie, niewinnie. I tak już zostało. Ze spokojem zasypiała i budziła się. Z wyrozumiałą ciekawością znosiła wszelkie zmiany, przeprowadzki i wyjazdy. Otaczana miłością, z uśmiechem garnęła się do innych, zaglądała w każdy kącik. Podpatrywała zwierzęta, rośliny. Poznawała cały świat. Na przekór tego, co mówiono o kryzysach, malwersacjach, błędach i wszechpanującej korupcji, księżniczka, siedząc na trawie, jadła spokojnie jabłko i wpatrywała się w horyzont. Księżniczka dostrzegła otaczające ją piękno. Zaczęła mówić o tym, co ją tak zachwyca: „Spójrzcie, jakie piękne owoce” wołała w wiejskim sklepiku. „Jakie śliczne światło” szeptała, przykładając do oka lśniącego w słońcu żelka-gumisia. Urzeczona wpatrywała się w tęczę. Godzinami głaskała kota. Z czasem zaczęła dostrzegać ludzi. „Dlaczego ludzie postępują źle” pytała. „Przecież mogą się zmienić”. „Czemu ludzie chorują?” „Dlaczego on pali papierosa, przecież to trucizna”.
Są takie dni, gdy rodzinny świat wygląda pięknie: dzieci zdrowe i uśmiechnięte, w domu posprzątane, czeka pyszny obiadek, a Ty popijając kawkę, herbatkę lub inny smaczny napój, pławisz się w błogiej atmosferze. Są takie dni. Czasami. Ale są też inne, z których jedyne, co pamiętam, to bieganina i taka dzika nadzieja, że dziś uda mi się ze wszystkim zdążyć. Bo przecież trzeba zdążyć ze WSZYSTKIM. Bo przecież musi być IDEALNIE.
Żyjemy w świecie, gdzie promowana jest doskonałość i perfekcjonizm. Piękne modelki na bilboardach, przystojni panowie, uśmiechnięte dzieci. Jeśli tylko kupisz, jeśli zastosujesz… Będziesz jak oni. Jesteśmy zarzucani dobrymi radami niemal w każdej dziedzinie życia. Radami w wersji instant: „dwanaście zasad”, „pięć kroków”, „odkryj szybki sposób na to, na owo”. Nagle okazuje się, że inni są w stanie poradzić sobie z Twoim życiem lepiej, niż Ty sam – nieidealny człowieku.
Wielu z nas pamięta lekturę szkolną pt. „Plastusiowy Pamiętnik”. W książce główna bohaterka imieniem Tosia nosi ze sobą do szkoły scyzoryk, którym ostrzy ołówek. Książkowa Tosia ma 7 lat. Jak widać to, co 75 lat temu było normą, w dzisiejszym świecie jest wręcz nie do pomyślenia. Widok współczesnego 7-latka ostrzącego ołówek scyzorykiem ocierałby się już o zaniedbanie środowiskowe. Obecnie duży odsetek przedszkolaków nie radzi sobie z wycinaniem, bo rodzice nie pozwalają im bawić się nożyczkami. „Boję się dać mu nóż” przyznała mi się mama 10-letniego chłopca. „Po prostu nie wiem, co mu strzeli do głowy. Na pewno się potnie”.
Nasze społeczeństwo podlega coraz surowszym przepisom dotyczącym bezpieczeństwa dzieci. Na foliach widnieją napisy ostrzegające przed uduszeniem, na zabawkach ostrzeżenia przed połknięciem. Serwujemy dzieciom kaski, gdy pociechy uczą się chodzić, zakładamy ochraniacze na kolana podczas raczkowania. Zaokrąglamy kanty mebli, zakładamy blokady na szuflady i na kontakty. Schody obwarowane są przemyślnymi drabinkami, a dojście do kominka broni zażarcie matka, ojciec, względnie niania lub inny dorosły.
Powoli dochodzi do absurdu: każdy przedmiot mniejszy i ostrzejszy niż piłeczka golfowa prezentowany jest jako realne zagrożenie życia naszych dzieci. Tworzona jest wizja tego lepszego, bezpieczniejszego świata, gdzie wszystko ma być sterylne, miękkie i plastikowe.
Tylko gdzieś tam z tyłu głowy zaczyna nieśmiało pojawiać się natrętne jak mucha pytanie: „Jak długo?” Jak długo mam chronić swoje dziecko? Czy w ogóle pozwalać na zabawy, które mogą skończyć się płaczem i rozbitym nosem? Na co zezwalać, a co odradzać. Przecież jako rodzic mam obowiązek chronić jego życie i nie pozwolić, by zostało okaleczone. Z drugiej jednak strony, jeśli nie dopuszczę, by nic mu się nie przytrafiło, to raczej nic ciekawego w życiu mu się nie zdarzy. Gdzie leży granica?