Copyright © Instytut Rozwoju DIDASKALOS 2013
Wszystkie prawa zastrzeżone. `
<DO GÓRY
Wszystkie prawa zastrzeżone. `
Kiedyś do Jezusa przystąpił ojciec, którego córka konała. Błagał Go, aby przyszedł do jego domu i uzdrowił dziecko. Jednak zanim to się stało dziewczynka zmarła.* Gdy wydawało się, że już jest po wszystkim, Jezus zwrócił się do ojca:
Wziąwszy pod uwagę okoliczności, była to rada, którą nie tak łatwo zastosować. Gdy mój syn z powodu guza złośliwego mózgu był na granicy pomiędzy życiem, a śmiercią mogłem bać się, że umrze, albo wierzyć, że będzie żył. Oczywiście w tak trudnych, traumatycznych momentach nie jest to proste, ponieważ człowiek jest wtedy miotany skrajnymi emocjami. W takich okresach ma skłonność do bezwładnego wirowania pomiędzy ciemnością, a światłością; beznadzieją, a nadzieją; lękiem, a wiarą. Naturalnym jest wtedy ześlizgiwanie się do lęków i strachów, do odtwarzania w głowie różnych, możliwych czarnych scenariuszy. Trudnym i nienaturalnym natomiast jest w takich chwilach zachowywać wiarę; patrzeć w przyszłość i widzieć pozytywne obrazy; wierzyć, że ostatecznie wszystko dobrze się ułoży.
Zranienia, trudne sytuacje i traumatyczne doświadczenia są częścią życia każdego człowieka. Aby móc cieszyć się życiem i chodzić w wewnętrznym zdrowiu, należy wiedzieć jak się o nie troszczyć i jak przyjmować wewnętrzne uzdrowienie.
Do wewnętrznego zdrowia i emocjonalnego uzdrowienia prowadzą różne drogi. Ważne, aby odkryć swoje i czasami w nie wyruszać. Mi pomogło kilka rzeczy, jedną z nich było pisanie. Udało mi się kilkakrotnie uporać z moim wewnętrznym światem poprzez przelewanie uczuć, myśli i doświadczeń na papier lub na ekran komputera.
W listopadzie odwiozłem mojego syna, Szymona, do szpitala. Miał mocne bóle głowy, wymiotował, pojawił się światłowstręt. W ogóle nie otwierał oczu. W szpitalu zrobiono mu badania, podłączono do kroplówki, dożylnie podawano mu leki.
Następnego dnia obudziłem się zaskoczony, że na mojej klatce piersiowej siedzi słoń. Nie mogłem oddychać, dusiłem się. Otworzyłem swoje oczy, patrzę, a na mojej piersi siedzi choroba mojego dziecka. Sparaliżowała mnie. Nie mogłem się ruszać.
Jeżeli ktoś nie dostaje do pokładanych w nim nadziei, nie do końca wypełnia swoje obowiązki, zawala sprawy i nie dotrzymuje terminów – jeżeli z kimś mamy problem, najprościej jest ocenić, oszacować jego wartość jako pracownika, członka kościoła, lidera, pastora, przyjaciela, kolegi, skrytykować, osądzić i w ostateczności pozbyć się “nieefektywnego” z naszego życia, wspólnoty i firmy… Dzieje się to nawet we wspólnotach chrześcijańskich.
Jakże wspaniale byłoby włączyć w rozwiązanie trudnej sprawy i konfliktu personalnego empatię i współczucie. Dowiedzieć się dlaczego tak się dzieje? Co jest przyczyną takiego zachowania? Jakie czynniki czasem zewnętrzne lub wewnętrzne przeszkadzają temu człowiekowi należycie działać? Może prywatne sprawy, choroba w rodzinie i cokolwiek innego nie pozwala skupić się mu na pracy i obowiązkach?
Dzisiejsze czasy i kultura, w której żyjemy zapędzają nas w kierat zajętości i pracoholizmu. Jeśli nie czuwamy nad “pedałem gazu” możemy nieświadomie gnać przez życie na zbyt dużej prędkości. Jeśli taki stan przeciąga się zbyt długo, to zaczyna być destruktywnym. Jedną z konsekwencji takiego bezmyślnego, zbyt szybkiego życia jest ciągłe przemęczenie.
Gdy zbliżałem się do czterdziestki czułem, że powinienem zatrzymać się na około rok, aby odpocząć i uporządkować swoje życie.
Kilka lat wcześniej poznałem interesującego pastora z USA, który powiedział, że są takie okresy w życiu ciężko pracującego człowieka, kiedy powinien funkcjonować na biegu jałowym. Polega to na tym, że na zewnątrz uczestniczy w życiu i pracy zawodowej, jednak w rzeczywistości w tym czasie nie daje z siebie wszystkiego, nie angażuje się na 100%, nie wrzuca najwyższych biegów, unika sytuacji stresowych, nie realizuje ambitnych celów i w sposób zamierzony nie podnosi sobie poprzeczki. Postępuje tak nie dlatego, że jest leniwy, czy też poddał się, ale po to, aby:
Są rzeczy, które można zrobić później, są również takie, których przełożyć się nie da.
Parę dni temu zmarł sąsiad, z którym się przyjaźniłem. Trzy tygodnie wcześniej źle się poczuł i został skierowany do szpitala na oddział wewnętrzny.
Dziwna była nasza relacja. Z pewnością żyliśmy w różnym tempie. Jego życie było spokojne, poukładane, toczące się w wolnym tempie, natomiast moje – zupełnie zwariowane – szybkie, niespokojne, intensywne.