Tak się umownie przyjęło, że pastorzy w poniedziałki cierpią na depresję. Coś w tym jest, ale prawda jest taka, że wielu ma ją cały czas, łącznie z niedzielą. Kiedyś też tak było, ale nikt nie miał ochoty o tym rozmawiać, bo to by świadczyło, że taki pastor starcił wiarę, zaparł się Jezusa – co by stawiało go na równi z ekskomunikowanym cudzołożnikiem. Chociaż już w Biblii czytamy o depresji Eliasza, na przykład sukces nie wyklucza depresji, a często idzie z nią w parze, stany depresyjne są jakby jednym z efektów sukcesu. Historia pokazuje ludzi sukcesu zmagających się z depresją: John Wesley, Charles Spurgeon, Jan Kalwin, Marcin Luter, Abraham Lincoln, Winston Churchill, Martin Luther King, Nelson Mandela, Goethe, Bismarck, Tołstoj. Jeśli zatem dopada cię depresja, to zapewne jesteś człowiekiem sukcesu. Marne to w tym stanie pocieszenie, ale zawsze coś.
Wielki kaznodzieja, Spurgeon, głosił wspaniałe kazania, jednak, jak przyznał, „czuł się często jak w głębokich lochach”. Nie da się tego jakoś pięknie wyjaśnić, rozpisać na tablicy jak zadanie matematyczne, nie da się rozwiązać w kilku ładnych, amerykańskich, rymujących się lub zaczynających na tę samą literę punktach. To jest wszystko skomplikowane, złożone, jak i całe życie. Nie próbuję tego rozwikłać, są od tego specjaliści. Ale myślę o kilku ważnych kwestiach. Choć piszę z perspektywy pastora i o pastorach, zasady i mechanizmy tu opisane odnoszą się do nas wszystkich i mogą okazać się pomocne w twoim życiu, gdziekolwiek jesteś i cokolwiek robisz.
Po pierwsze myślę o naszych wątłych, przemijających ciałach. Nie jesteśmy niezniszczalni, kuloodporni, super silni. Nie jesteśmy zawsze tacy, jakimi nas ludzie widzą w niedzielę – pozytywni, uśmiechnięci, włosy na żel, wyprasowana koszula, dopasowana marynarka (pastorzy, pamiętajcie, że za duża marynarka jest anty świadectwem i może obniżyć noty kazania). Jesteśmy ludźmi, a to znaczy, że jesteśmy słabi, czasem jeszcze słabsi, a czasem trochę mniej słabi. Ktoś nam wkręcił bajkę o Supermanie. Paweł pisał, że moc przejawia się w słabości. Nie ma się czego wstydzić. Paweł też miał chwile depresji, wystarczy poczytać drugi Koryntian i drugi Tymoteusza. Kiedyś pastorzy mówili, że nie rozumieją co to wypalenie w służbie, a potem umierali nie będąc jeszcze starymi ludźmi. Chyba wolę nie być macho i dożyć starości. Zmęczenie emocjonalne nie świadczy o braku wiary, ale jest skutkiem naszego człowieczeństwa. Nie potrafimy też właściwie odpoczywać, regenerować się. Jeśli nosilibyśmy cały dzień cegły, to w końcu poczujemy zmęczenie, ciało będzie się domagać odpoczynku. Niestety pracując inaczej niż fizycznie, jest dużo trudniej dostrzec moment, kiedy trzeba się zatrzymać. Twoje słabe ciało potrzebuje troski, a czasem nawet twoja troska nie wystarczy. Zmęczenie emocjonalne jest dużo gorsze w skutkach od zmęczenia fizycznego. Wiem coś o tym, ponieważ w pewnym momencie mojej bardzo aktywnej pionierskiej służby, będąc jeszcze przed trzydziestką, wylądowałem w szpitalu z orzeczeniem po łacinie – nerwus! Moje serce dało wyraźny sygnał, że zlekceważyłem swoje zdrowie. Teraz jestem człowiekiem świadomie wierzącym i świadomie słabym.
Po drugie myślę o kościele. Jestem w nim wystarczająco długo, by wiedzieć, że kościół jest piękny, boski, jak też może być, wybaczcie szczerość, trochę śmierdzący. Podobnie jak ludzkie ciało, które wystarczy pozbawić na jakiś czas higieny. Jest to wynik różnych czynników duchowych i społecznych. Jednym z nich są brzemiona, z jakimi ludzie przychodzą. Inne wyzwanie to różny poziom kultury osobistej ludzi w kościele.
Zacznę od ludzkich brzemion. Ponieważ kościół przyciąga ludzi szukających pomocy, jest szpitalem dla życiowo i duchowo chorych. Naturalnie problemy ludzi spadają na liderów i przywódców społeczności. Zresztą, to jest jedna z podstawowych cech chrześcijaństwa. Jezus powiedział, przyjdźcie do mnie wszyscy potrzebujący pomocy, utrudzeni, obciążeni, a Ja wam dam ukojenie. Tak więc jesteśmy w miejscu styku między cierpiącym człowiekiem, a miłosiernym Bogiem. Staramy się ludziom pomóc, wysłuchać, zrozumieć, umiejętnie pokierować, praktycznie wesprzeć. To wszystko kosztuje bardzo dużo energii, emocji, siły psychicznej.
Nie możemy zapomnieć, że tak naprawdę naszą rolą nie jest rozwiązać wszystkie problemy wszystkich ludzi, ale kierować ich do Jezusa, który jedynie to potrafi. Efektem długotrwałej empatii jest emocjonalne wyczerpanie, które jeśli zlekceważone może doprowadzić do depresji.
Pojawił się już w fachowych opracowaniach medycznych zwrot mercy fatigue (wyczerpanie w efekcie miłosierdzia). Ponieważ nasze powołanie nie pozwala nam na wyzbycie się empatii (co czynią np. niektórzy lekarze, by chronić swoje zdrowie), należy się umiejętnie regenerować, duchowo, emocjonalnie i fizycznie. Jeśli zlekceważymy takie formy regeneracji jak osobisty szabat, dobrą dietę, fizyczny ruch, duchową refleksję, to narażamy się na poważne problemy. Kościół zawsze będzie składał się z ludzi zmagających się z przeszłością, uzależnieniem, zranieniami, życiowymi porażkami, brakiem bezpieczeństwa, nadwrażliwością. Nie możemy się od tego odizolować, żyć tak, jakby tych wyzwań nie było, ale też nie możemy upaść pod ciężarem czyichś problemów. Kolejne rozpadające się małżeństwo może nas kosztować zbyt dużo zdrowia. Inna rzecz to głoszenie kazań, co jest czynnością wyjątkowo ekscytującą, ale i wyczerpującą, a czego świadomi są jedynie ci, którzy to robią. Następna sprawa to kultura osobista. To coś, co wynosi się z domu. Czasami spotykamy w kościele ludzi, którzy nie reprezentują wymaganej kultury osobistej. Brakuje im takich podstawowych zwrotów jak dziękuję i przepraszam. Jeśli pastor oczekuje, że wszyscy wierni będą go dobrze traktować i że wszyscy będą go regularnie zachęcać, motywować, okazywać wdzięczność, to raczej tylko pogłębi swoje stany depresyjne. Problem polega na tym, że zamiast myśleć o wielu wspaniałych i życzliwych nam ludziach, myślimy o tym jednym kochanym bracie, który nam zatruł krew. Nie warto. Nie wystawiajmy złej oceny pysznej potrawie z powodu jednego znalezionego w niej włosa. W każdym kościele znajdzie się taki włos.
Podsumowując, jeśli masz takie symptomy jak niepokój, przygnębienie, nagłe impulsy złości, bezsenność, ogólna apatia, to znaczy, że twoje ciało desperacko woła o pomoc. Jeśli nie zadbamy o zdrową regenerację, jest realne zagrożenie ucieczki w złym kierunku, w uzależnienia, niemoralność, nawet rezygnację ze służby.
Tak być nie musi. Wystarczy regularnie praktykować proste czynności jak odpoczynek, wolne dni, spacery, randki z żoną, dobry sen, sport lub inny dobry wysiłek fizyczny, dobra książka, spotkanie z kimś bliskim, osobista modlitwa. Potrzebujemy regularnie uzupełniać nasze zbiorniki – emocjonalny, fizyczny i duchowy. Bo przecież nawet Salomon z pustego nie naleje.
Photo credit Dariusz Góralczyk
Blog Mariusza Muszczyńskiego: mariuszmuszczynski.blogspot.com
0 komentarzy